Napisane przez: mrauk | 10/19/2021

Shadowwork

Dlaczego sobie to zrobiłaś? Pytam siebie a potem po kawałku koryguję sposób myślenia, owijam drucikiem jak gałązkę bonsai i wyginam.

Odpowiedzią na to, jakże bardzo w moim klimacie zadane, pytanie jest „ponieważ nie czułam się dziś specjalnie produktywną jednostką społeczną”. A ponieważ terapia to trochę moja praca od tych kilku lat to sięgnęłam ręką głęboko i zanurzyłam ją w miękkie, lepkie błotko Czarnych Oceanów.

Po cześci patrze z boku na ten sposób myślenia „po co sobie to robisz czytając”. I oczywiście fiksuję się nad pozorną wszechpoteżnością tego, że mogłam przecież sobie tego nie robić… tylko że mój mózg i tak procesuje przeszłe wydarzenia, nawet bez oglądania cudzych perspektyw na nie, bez znania wszystkich faktów, choćby i w subiektywny sposób przedstawionych… a więc wystawiam się na więcej informacji żeby odblokować części w moim mózgu, żeby wyjąć z pamięci momenty kiedy miałam najtrudniejsze epizody w swoim życiu i nałożyć je na siatkę zdarzeń, które działy się wtedy wokół mnie.

Nie pamiętam zbyt wiele. Zastanawiam się jak to możliwe, że nie pamiętam dziadka na szeherezady.

Pamiętam babcię i jeżdżenie do niej. Z liceum.

Kawałki życia jak puzzle ze mgły. Gdy je chwytam rozwiewają się.

Jakaś część mnie chce wyciągnąć rękę do osób, z którymi miałam kontakt wtedy.

Duża cześć mnie pyta – po co chcesz im to robić, po co rozdrapywać stare rany. Oni już pewnie wszyscy zdążyli jakoś to przerobić i zapomnieć. Jakim prawem.

Nie wiem.

Napisane przez: mrauk | 10/17/2021

Liminal spaces are where morals come to die

Jest tak wiele miejsc granicznych. Magicznych i granicznych. Progi. Pas mokrego piasku między lądem a morzem. Delta rzeki. Moment między błyskawicą a gromem. Czasem myślę, że ten moment między mrowieniem ust a pocałunkiem też jest liminalny, bo w takich miejscach czas jakby nie istnieje, zakrzywia się.

Teraz rozmyślam o granicach i miejcach granicznych. O przekraczaniu granic i ograniczeń. Rozmawiałam dziś z mą lubą o tym właśnie. O tym, że ostatnimi czasy wiele jest we mnie poszukiwania granic, nie ich przekraczania dla samego przekraczania. Myślę, że w swoim życiu naignorowałam i naobchodziłam się tylu granic że czasem problemem jest dla mnie stwierdzenie gdzie przebiegają. A kiedy już jakieś napotkam i będa należeć do ludzi wokół mnie widze je jako nieprzesuwalne głazy. W innym przypadku omijam je totalnie nie akceptując ich istnienia. A to przecież nie musi tak być. Że czasem trzeba rozmawiaż o granicach, bo przebiegają nie tam, gdzie zakładam. Czasem jest w nich bramka, którą ktoś dla mnie chętnie otworzy. A czasem są bliżej niż myślę.

Ograniczenia zaś widzę jako takie psychofizyczne granice, do których warto się zaadaptować. Jak ograniczona ilość energii czy ruchomość stawów na którą trzeba uważać. Jeśli zaakceptuję te ograniczenia i będe poruszać się w ich ramach moja jakość życia się polepsza.

No i teraz przebywam w swoich przestrzeniach liminalnych i świadomie patrzę na granice. Staram się je zobaczyć. Poznać reguły zanim je złamię. Zrozumieć reguły zanim będe ich przestrzegać.

W jednej z moich praktyk, jak odkryłam, chodzi o szukanie własnych granic i opieranie się o nie, jak o ogrodzenie ze sznura, próbowanie ich napięcia i tego, jak mnie podeprą. O to, żeby znaleźć swój hamak, który da mi się pobujać, zawisnąć nad przepaścią a może zwinąć się w kłębek i zasnąć, bezpiecznej.

Jestem wdzięczna za możliwość nauki i za ciekawe pytania.

Napisane przez: mrauk | 10/16/2021

Telepatia

W zeszły poniedziałek księżyc wieczorem był jak obierka z pomaranczy, nisko zawieszony i wielki. Strasznie lubię patrzeć na wschody księżyca. Cudnie by było mieszkać kiedyś w takim miejscu, żeby widzieć wschodzący księżyc kiedy jest jeszcze duży i kolorowy…

W tle gra Horror and the Wild, a ja myślę o tym jak to chciałam zrobić sobie weekend bez Ciebie, kładąc jarzębinę na ołtarzu, obok dyni od uczennicy, może położyć też bransoletkę i nie myśleć o Tobie.

Oczywiście sam akt myślenia o tym jest myśleniem o Tobie. Jak w tym ćwiczeniu z przywoływaniem swojej energii myślę o tym i piszesz. Twoja twarz. Bawełniana koszulka którą mam ochotę dotknąć palcami, mózg usłużnie podsuwa teksturę, zapach, odczucia, pełną skalę wspomnienia, które jeszcze nie zaistniało.

Może o to chodzi, że zamieszkałam w przestrzeniach liminalnych, między ustami a brzegiem pucharu, między błyskawicą a gromem, na pasie mokrego piasku między morzem a lądem. Tara Tine wspomina, że w irlandzkim folklorze miejsca liminalne to miejsca, gdzie moralność idzie umrzeć. Gdzie reguły są łamane, wyginane i reformułowane.

Na terapii rozmawiam o ograniczeniach. O tym jak ukształtowało się moje spojrzenie na świat i granice biorąc pod uwagę moje doświadczenia i środowisko. To nie jest prosty temat.

Chodziłam wczoraj w nocy po osiedlu, szukając cyforwych grzybów i znów patrząc na księżyc (tak bardzo lubię patrzeć na księżyc).

Cała jestem liminalną przestrzenią.

Może przedawkowałam wczoraj transcendencję, wycofuję się wewnątrz siebie. Nie wiem do końca czego chcę i z czym czuję się bezpiecznie. I czy czucie się bezpiecznie jest mi potrzebne w tej chwili. Wychodze ze mgły która spowija mój mózg o poranku powoli, jak jakaś krypyda.

Oglądałam wczoraj doskonałą sztukę. „W tłumaczeniu”. Aktor głuchy przedstawiał fragmenty wierszy Różewicza, rozkładając je na elementy, pokazując jak tłumaczy i dlaczego tak. Trochę to też był godzinny roast na widowni składającej się z oralistów. Takich jak ja. Aktor powiedział mi, że mam ogon. Zawsze chciałam mieć ogon, więc trafił w czułe.

Słowa rozsypywały się po scenie, w przestrzeni.

Myślałam, że dużo wiem, a wiedziałam tylko trochę, ale cieszyłam się, że chociaż klaskać umiem w języku migowym.

Moja dusza zrobiła full blown emo drama phase i zapuściła „The Chant (reprise)” zespołu Silence na pełen regulator. W tle Demon głosem Robby’ego śpiewa „for I sent a beacon gold and bright and haven’t heard in days. In truth it’s been a second…” i rechocze nie starając się nawet zachowywać resztek pozorów.

Z kronikarskiego obowiązku panna F. napisała piosenkę, sięgając głębiej w tę emodramę. Ciekawe czy komuś w duszy zarezonuje…

Free spirit

Slow down, slow down
let your feet touch the ground
there’s no need to run
my dear
You must be weary
your shoes – they are worn
and there is nothing to fear

But I don’t want to slow down,
I am afraid I will fall
And I can be swift as the wind
So why should I slow down at all?

Slow down, slow down
You are loosing your grip
you left your lovers behind
my dear
Let them catch up,
There’s so much to loose
It must be lonely out there

But I don’t want to slow down
Though I feel that I must
With a fluter of invisible wings
How else can I earn your trust

Slow down slow down,
where is the fire
other than within
my dear
There’s so much to learn
In the stillness of ferns
if you stay with us here

I didn’t want to slow down
but one day I’ll spread my wings
And if you turn out to be as swift as me
Perhaps we shall catch the wind

Keep up, keep up
We’re chasing a thrill
there’s a freedom in flight
my dear
In dreams I can be
as fast as I want
and you will still be here

For I didn’t want to slow down
Deep in my heart I knew
That if I could have what I really want
I’d fly wing in wing with you

The more you make it personal the more it becomes universal, nie, Brianie? Well, sprawdzi się. Tymczasem zdjęcie, które zrobiłam, zostaje w galerii. Nie dostałam swojej dawki endorfinki, a jutro z pewnością nie nadejdzie… So, about that starving myself…

Minął z miesiąc od ostatniego wpisu. Wpadłam jak śliwka w kompot, na szczęście w tym kompocie było miejsce na więcej śliwek i jestem w dobrym towarzystwie. Dostaję walidację i atencję. I dobro. Więc promieniuję tym dobrem dalej.

Mam wrażenie że jestem w jakimś miejscu w którym przebijam się przez kolejne warstwy, zaglądam w najciemniejsze zakamarki i wychodzę z nich oświetlona.

„Goodbye to all my darkness, there’s nothing here but light”. Obejmujesz mnie „Jestem z Tobą” mówisz, kiedy oddycham głęboko próbując nie wpaść do czarnej studni. Odwracam się do Ciebie. Jesteś. Mówisz że jesteś i jesteś. Tak niewiele a jednak odbieram to czasem jak coś rewolucyjnego.

Jest jesień. Czas zrzucić z siebie liście.

Napisane przez: mrauk | 08/30/2021

problemy językowe

Piszę coś i mam problem, bo chce napisać to po polsku ale kilka ładnych gier słownych nie działa w tę stronę, a po angielsku nie działają inne. Więc cóż będzie jak będzie. Chyba po polsku. Czy Twoje ego urośnie?

Bo niby jest tak, że na razie tak naprawde pisałam bardziej przez ciebie niż dla ciebie…

Jakoś to zniesiesz. I ja chyba też. W sensie – nie wiem czy mam potrzebę, żeby komukolwiek cokolwiek udowadniać. Najwyżej ogarniesz że wśród wielu zwierząt jestem także szczeniaczkiem. I co? I nic.

Słucham utworu, który mi wysłałeś, żeby wstawić mózg na tory pisania wpisu, bo chcę pisac. Bo chcę się rozpisać. Rozpędzić słów koleje żeby już łatwiej było dalej, żeby jakoś tak chciały się układać. Nie zdziczałam tak naprawdę, zwyczajnie odzwyczaiłam się od niektórych rzeczy, ale mysle, ze też z tym odzwyczajeniem mogą iść rzeczy dobre. Są pewne rzeczy od których dobrze jest się odzwyczaić.

Zaczynam robić kroki w, w moim odczuciu, dobrą stronę. Że może to jest tak, że ludzie, z którymi jestem nie świadczą o mnie, i nawet jeśli jestem dumna z tego, że jedna z nich chwali drugą, to jednak nie mówi to o mnie, o tym jakim ja jestem człowiekiem, tylko o nich nawzajem? I jeszcze że nie musimy się zgadzać żeby było bezpiecznie i szczęśliwie. Bo możemy się różnić i lubić, róznić i kochać też. To, że się z Tobą nie zgadzam nie świadczy o mnie. Nie świadczy o Tobie.

Tymczasem staram się dotykać Spraw Bieżących bardziej powierzchownie, bo się martwię i boję. Niby nie chcę się martwić i bać, ale z drugiej strony, jak bym słysząc o sprawach bieżących nie martwiła się i bała to bym dopiero miała powód do zmartwień i strachu.

Ciekawa jestem dokąd prowadzi ta droga, jak bardzo się zmienię a co pozostanie takie samo.

Chyba powoli wychodzę z depresji, tak konkretniej. Od może miesiąca budzę się po około 7 godzinach snu, wypoczęta – przez ostatnie lata spałam raczej powyżej 9. To sprawia że nagle mam poranki. I to poranki osoby, której większość towarzystwa to zdecydowane sowy, więc poranki ciche i refleksyjne. Może wrócę do tego, żeby pisać tutaj bardziej regularnie?

Jeszcze do tego mnie Miuu odwiedziła ostatnio ;)

W ten weekend jest tangowo. To znaczy emocjonalnie tangowo, bo przez Cholernego Wirusa na milongi nadal nie chodzę. Mam to wrażenie jak po naprawdę dobrej tandzie siedząc i nagle mając obawy, że więcej takich nie będzie…

Miałam w piątek bardzo udaną randkę. Mózg na wysokich obrotach. Za bardzo udaną. Za miło, za dobrze. Teraz będziesz chciała więcej, albo, o zgrozo, się przyzwyczaisz że może być tak. A może to ten powrót fazy na Placebo i Briana Molko, chociaż mimo że czuję „Because I want you too” tak bardzo to mi się wibracje jakoś nie chcą stykać z muzyką. Raczej nadal „Querer” Francesci Gagnon. Splatam się i splątuję. Puszczam znów walce z tej tandy Waltz of the Dragons i skrzypce grają mi na strunach serca.

No to co, będą jakieś zakłady czy to pierwszy z serii wpisów czy znów tylko ten jeden na rok czy pół?

Napisane przez: mrauk | 03/18/2021

Compartamentalizing

Otóż dziś wyszło na to, że tak skutecnzie popakowałam swoje doświadczenia w szufladki, że nie jestem w sanie stwierdzić chronologii trudnych zdarzeń, bo są tak odklejone od reszty życiorysu. Więc teraz po kawałku kleję ten życiorys, używając starych zdjęć i tych naprawde srogich wierszy które pisałam w późnym nastolęctwie i wczesnym dziestolęctwie.

To trochę jak układanie naprawdę dziwnych puzzli. Wielu kawałków nadal mi brakuje.

Dziwnie jest zdać sobie sprawę że mechanizm obronny zakopał rzeczy aż tak głeboko.

Wiersze i zdjęcia się skonczyły, czas na przekopywanie blogaska!

Napisane przez: mrauk | 03/10/2021

Wspomnienia z tamtego lata

Odebrałam dziś nowy dowód osobisty. Nowe zdjęcie, na którym wyglądam jeszcze bardziej jak moja matka (kocham Cię mamo). Szłam przez miasto puste, w którym samochodów było mało i pieszych mało. Na szagę, przez plac Cyryla, króciutkim kawałeczkiem Ratajczaka, przy okazji sprawdziwszy co nowego jest w tym małym lokaliku po schodkach (teraz nie pamiętam). Tyłem budynku na placu Wolności i po małych schodkach na taras.

Ten pusty taras który pamięta tyle tanga. Tęsknię za tangiem. Tęsknię za tym, kiedy taras mógł byc pełny stolików, zwyczajnie siedzących przy nim ludzi. Za normalnością bez masek. Tęsknię za tamtym latem, kiedy przyprowadziłam D. na milongę wolności i tańczyliśmy na tych kaflach, które zadziwiająco dobrze zachowywały się i z tenisówkami i z butami tangowymi (tą starszą parą, której nie boję się bardziej niszczyć).

A potem, idąc dalej przez wpół puste miasto wspominam Buenos Aires, milongę w Cafe Vinilo, buty które tam kupiłam, wszystkie miejsca w których tańczyłam. Ten taras na placu Wolności przywodził mi na myśl „moją zwyczajną” milongę w altanie Barrancas de Belgrano, po prostu po schodach w dół, przez park i już. Każdego wieczora gdy nie miałam czasu lub ochoty iść gdzie indziej…

A dziś to wideo El Cachivache Quinteto na Facebooku, z parą w dresach. Zmysłowe. Siedzą na parkiecie, a przez okno widać balkon, zaraz za balkonem liście drzewa. Światło lata. Czy to Buenos? Tak. Synapsy się zwierają. Tańczyłam w tej przestrzeni. Kamienica z milongą „spod lady”, miejsce alternatywnej sztuki. To było może trzy noce przed wyjazdem. Niesamowite miejsce.

I jeszcze pamięć o tym, że w Buenos jak księżyc jest C to rośnie, a jak D to chudnie….

Older Posts »

Kategorie