Jechałam dziś tramawajem, zawieszając się między wersami trudnej książki nad turbulencjami w tej wodzie, moim wewnętrznym mikrokosmosie. I tak sobie pomyślałam, że teraz płynę spokojem, zewnętrznie jest tego spokoju więcej, ale raz na jakis czas coś we mnie się kotłuje. Potem to rozplątuję i płynę dalej, czasem aż rozlewam się w szerokie rozlewisko.
I tak sobie pomyślałam, że jak byłam nastolatką, to tych kotłowań i bystrzy było o wiele więcej, a spokoju mniej.
Wychodzi więc na to, że jestem rzeką. I podoba mi się ta metafora i zanurzam się w niej, zanurzam się w sobie i wiem, że prędzej czy później wszyscy spotkamy się w oceanie.
Ciekawe, czy zanim się weń rozleję znajdę swoją skórę…
Dodaj komentarz